Było: Wstęp, Lata dziecięce, Jak nauczyłem się czytać.
Pobyt w szkole.
5. Przerwa w nauce
Lata 1908, 1909 i 1910 przesiedziałem na wsi. Pasłem krowy, jeździłem na koniach i pomagałem w gospodarstwie Bratu Grzesiowi. Ale w szkole nauczyłem się grać w palanta. I kiedy dostałem od brata Franka piłkę za 60 kop. zaraz zorganizowałem kolegów i nauczyłem ich tej gry. To była nasza jedyna na owe czasy miła rozrywka. Kiedy paśliśmy konie za lasem u błotnej studni w dzień powszedni, a zwłaszcza w niedzielę wówczas graliśmy w palanta od godziny 8 rano do 8 wieczorem z dwugodzinną przerwą na obiad. Najlepszym graczem w piłkę byłem ja i kol. Józef Kobyliński syn Edwarda. Inni koledzy starsi i młodsi nie mogli nam dorównać. Myśmy potrafili prawie za każdym razem trafić i podbić piłkę oraz co najtrudniejsze złapać ją t.zw. fangą, za co przechodziło się na stronę wygraną. Wskutek tego nie mogliśmy grać po jednej stronie i on musiał być wykupnikiem t.j. kierownikiem jednej drużyny, a ja drugiej. W przeciwnym wypadku nie byłoby równowagi sił i przeciwko nam nikt z kolegów nie odważył się stanąć do walki. Tak przechodziły moje młode lata stracone dla nauki, które później musiałem nadrabiać.
[11]
W międzyczasie przystępowałem do pierwszej spowiedzi i komunii świętej. Dnia 30 maja 1909r. jechałem z Ojcem do Zawad za Mordami, do majątku wujostwa Wiercińskich. Jechaliśmy przez kościelną wieś Paprotnię. Ojciec poprosił organistę, żeby mnie zapisał na lekcję katechizmu. Przez miesiąc czerwiec chodziłem codziennie do odległej o 6 km Paprotni, gdzie organista B. Rymmer, a przeważnie jego pomocnik uczył nas katechizmu. Ks. proboszcz Górski tylko raz jeden był z nami i później, aż przy egzaminach. Widocznie wyróżniałem się wiadomościami z pośród dzieci i uczyłem się dobrze, bo były wypadki, że nauczyciel zostawiał mi książkę i kazał mi uczyć i pytać dzieci, a sam odchodził od nas na jakiś czas. Za to przy egzaminie ks. Górski postawił mi 5 i zwolnił z egzaminu. Pamiętam swe przeżycia podczas spowiedzi, bo przystępowałem do poprawki, gdyż jakiś grzech zapomniałem. Zawsze przystępując do spowiedzi przeżywałem to bardzo nerwowo.
Muszę tu wspomnieć, że kościół nasz parafialny w Paprotni był przez 25 lat zamknięty przez rząd carski za to, że chłopi unici ze wsi Hołubla nie chcieli chodzić do cerkwi, którą Moskale zamienili z unickiej na prawosławną i przychodzili do kościoła w Paprotni. Moskale uchwalili, żeby nikogo z Hołubli nie wpuszczać do kościoła w Paprotni i w tym celu wystawić wartę. Chłopi przeskakiwali przez parkan i wchodzili do kościoła. Moskale z zemsty zamknęli kościół w Paprotni, było to w latach 80-tych 19 wieku. Dopiero podczas rewolucji 1905r. pozwolono kościół otworzyć. Parafianie szybko złożyli fundusze i wybudowali nowy kościół pod kierownictwem budowniczego Wrońskiego. W związku z tym na czas zamknięcia kościoła cała parafia była przyłączona do parafii Wyrozęby pow. sokołowskiego. Dlatego też metryki mojego chrztu znajdują się w Wyrozębach, gdzie byłem chrzczony. Stąd w dowodzie osobistym mam wpisane, że urodziłem się w Kobylanach Kozach pow. sokołowskiego, co jest niezgodne z prawdą, gdyż moja wieś rodzinna leży w powiecie siedleckim, a do powiatu sokołowskiego należą Wyrozęby.
6. Przygotowywanie się do gimnazjum
Siedząc na wsi nie zaniedbywałem się jednak całkowicie. Myśl, że może jeszcze kiedyś będę się mógł uczyć stale mnie nurtowała. Ojciec prenumerował wtedy „Gazetę Świąteczną” tygodnik założony i redagowany przez Kazimierza Pruszyńskiego „Promyka”. Przeznaczony dla wsi i pisany bardzo popularnie. Litery sz, cz, rz łączono w jedno, żeby ludzie mogli łatwiej czytać. Używano wyrażeń zrozumiałych dla czytelników np. „buchadło” zamiast bomba i t.p..
Pamiętam rok 1910, kiedy obchodzono 500 lecie bitwy pod Grunwaldem i w Krakowie stawiano pomnik króla Jagiełły ufundowany przez muzyka Jana Paderewskiego.
Zaczytywałem się wiadomościami zwłaszcza z historii Polski. Człowiek zarażony patriotyzmem w dzieciństwie, już do końca życia nie wyleczy się z tego. Czytałem historię Polski, wydaną we Lwowie dla dzieci, z obrazkami.
Portrety królów Polski według obrazów Jana Matejki poznałem wtedy z innej książki. Brakowało mi tylko dla całości wiadomości z historii Polski od czasów rozbiorów do naszych dni. Nie mogłem tego nigdzie zdobyć. Poszczególne fragmenty poznałem z książek o Napoleonie, coś więcej o Legionach Dąbrowskiego i innych, ale nie znałem przyczyn upadku Polski. Wiedziałem tylko, że „rodem z piekła Katarzyna Moskalami nas zalała”, lub „patrz Kościuszko na nas z nieba, jak w krwi wrogów będziem brodzić, twego miecza nam potrzeba, by ojczyznę wyswobodzić”.
Obraz bitwy pod Grunwaldem był wtedy popularyzowany w całym kraju.
[13]
W lecie 1910r. przyjechali na letnisko do rodziców mojego kolegi i przyjaciela Józefa Kobylińskiego goście z Warszawy. Byli to wujek jego Grześ Czarnocki i p. Kopczyńska z synkami Józiem i Stasiem. Józio był o rok młodszy ode mnie, a Stasio o dwa lata.
Pewnego razu gdy przechodzili w niedzielę koło naszego domu, p. Grześ ukłonił się Ojcu i wszczął rozmowę, że u nas tak dużo jest bzu w ogrodzie. Ojciec mój, bardzo gościnny jak zawsze, zaprosił ich do domu. Matka poczęstowała ich herbatą i ciastkami. Po kilku godzinach p. Kopczyńska zainteresowała się nasza rodziną i zaproponowała, że weźmie do siebie siostrę Marysię na kasjerkę do cukierni Zakopiańskiej przy Saskim Ogrodzie, przy ul. Niecałej 14 w Warszawie, której była właścicielką. A bratu Frankowi zaproponowała korepetycje, żeby udzielał jej synom lekcji. Tak też się stało. W jesieni brat Franek, który wtedy skończył 6 klas gimnazjum *) polskiego w Siedlcach chciał koniecznie zdobyć świadectwo rządowe, bo polska szkoła nie miała żadnych praw. Rozpoczął dawać korepetycje młodym synom p. Kopczyńskiej i uzgodnił, że Marysia i ja pojedziemy do Warszawy. Marysia do pracy, a ja do dalszej nauki.
7. Pierwsza podróż pociągiem
W dniu 27 stycznia 1911r. o godzinie 5 po południu znaleźliśmy się w pociągu na dworcu w Siedlcach. Franek spotkał się z Klemensem Kiereńskim na dworcu i zostawił mnie z Marysią w wagonie, a sam poszedł do bufetu. Pamiętam jak kolejarz w mundurze dzwonił po raz pierwszy i oznajmiał po rosyjsku „w Warszawu”, później zadzwonił dwa razy i powtórzył „w Warszawu”. Byliśmy z Marysią w okropnym strachu, gdyż obawialiśmy się, czy nasz kochany braciszek nie zagapi się i cze zdąży
[14]
wskoczyć do pociągu. Obawy były płonne, gdyż za chwilę ujrzeliśmy go żegnającego się z Klemensem i wskakującego do wagonu. Pociąg ruszył. Był to przedział III klasy. Liczyłem przystanki: Kotuń, Mrozy, Cegłów, Mińsk Mazowiecki, gdzie pamiętam dużo świateł i jakieś wielkie budynki z kopułami. Ale braciszek nie mógł usiedzieć z nami razem, tylko odszedł do innego przedziału i znów strach, bo przyszedł kontroler, a my nie mamy biletów. Dziwiłem się, że nas nie wyrzuca z pociągu w biegu, ale Franuś, jak się później dowiedziałem okazał mu wcześniej bilety i powiedział, że tam siedzi takich dwoje „pacanów” i żeby nas już nie pytał. Wszystko przeszło spokojnie, ale co wtedy przeżyliśmy, to tylko ja wiem.
Po przybyciu na Dworzec Wschodni byłem oszołomiony mnóstwem świateł, tramwajów, dorożek i w ogóle ruchem ulicznym.
Zajechaliśmy do p. Kopczyńskiej na ul. Niecałą 14. Tam wieczorem zostawiliśmy Marysię, a sami poszliśmy do p.p. Wołowiczów na ul. Chmielną 80, gdzie miałem zamieszkać i spać w jednym łóżku z bratem.
Wyjeżdżając z domu od Rodziców żal mi było rozstawać się z bratem Grześkiem, którego bardzo kochałem. On dodawał mi żalu, ze sam będzie musiał spać przy koniach w stajni i że będzie się bal beze mnie. W ostatni wieczór tak rzewnie płakał, że później prawie całą noc nie spałem.
Komentarze