Zachęcono tu mnie do zabrania głosu w sprawie technicznej oceny katastrofy prezydenckiego Tu-154. Pisać o tym nie łatwo. Dotychczas brak jest danych oficjalnych, brak informacji z czarnych skrzynek, brak nawet rzetelnego omówienia zeznań naocznych świadków. Wyjątkiem są informacje zawarte w relacji Sławomira Wiśniewskiego oraz jego film z pierwszych minut po katastrofie. Również cenny materiał zebrany i usystematyzowany przez smoleńskiego dziennikarza Sergiusza Amielina wskazał mi Krzysztof Mądel.
Obr.1. Mapka podejścia prezydenckiego Tu-154 na pas smoleńskiego lotniska od wschodu i obszar katastrofy
Na ogół katastrofy lub nawet wypadki samochodowe czy lotnicze powodowane są przez głupi i trudny do przewidzenia zbieg okoliczności. Dla pomyślnego lądowania bez widoczności ziemi potrzebna jest współpraca pilota samolotu i operatora wieży. Jeden musi być wyposażony w niezawodne przyrządy pokładowe, drugi w podstawowe wyposażenie lotniska. Minimum, to sprawne urządzenia wzajemnej łączności, odpowiedni wysokościomierz na pokładzie samolotu oraz sprawny radar podający obsłudze wieży odległość samolotu od początku pasa i kierunek z którego zbliża się lądujący samolot. Wążne, zwłaszcza w warunkach ograniczonej widoczności jest prawidlowe oświetlenia pasa i drogi podejścia. Zaniedbanie któregoś z tych elementów mogło być jedyną lub jedną z wielu przyczyn katastrofy smoleńskiej.
W sieci pojawiło się wiele pytań. Na niektóre odpowiedzi są proste (na przykład tutaj).
Są sugestie, na przykład zamach przez wywołanie sztucznej mgły, które wymagają głębszego przemyślenia i analizy.
Pomijając zamiar celowego zamachu lub samobójstwa pilota obie strony są odpowiedzialne technicznie i logistycznie za bezpieczne lądowanie. Operator wieży lotniska i pilot - dowódca samolotu - powinni, zwłaszcza w trudnych warunkach pogodowych dobrać optymalny wariant sprowadzenia samolotu na ziemię.
Teren po wschodniej stronie pasa wojskowego smoleńskiego lotniska, z której to strony lądował wówczas prezydencki Tu-154 usiany jest polodowcowymi morenami i głębokimi jarami. Obrośnięty jest gęsto lasem.
Obr.2. Od wschodu pod ścieżką dojścia do pasa lądowania jest teren pagórkowaty obrośnięty drzewami.
Niektóre drzewa są wysokie.
Obr.3. Drzewostan rzadki, ale wysoki.
Niektóre drzewa mają kilkudziesięciocentymetrową średnicę pnia. Skutki kontaktu z takimi przeszkodami niestety znamy.
Należy zadać śledczym pytanie:
Dlaczego Tu-154 nie lądował od zachodu?
Wyświetl większą mapę
Obr.4. Od zachodu teren gładki jak stół
Od strony zachodniego podejścia do pasa teren jest płaski. Strzałka umieszczona jest w miejscu tak samo odległym od pasa jak miejsce katastrofy. Widać, że jest to wielkie pole uprawne, bez tarasów - więc płaskie. Nawet gdyby z powodów technicznych prezydencki samolot tutaj musiał dotknąć ziemi, skutki kontaktu z ornym polem byłyby porównywalne ze skutkami niedawnego wodowania samolotu na rzece przy Manhattanie.
Elementy aerodynamiki
Ale czy na pewno nastąpiło by przyziemienie tak wczesne? W sobotnie przedpołudnie 10. kwietnia w Smoleńsku rejestrowano wiatr o prędkości 7 do 10 km/h, wiejący z kierunków od wschodniego do południowo/wschodniego.
Czytelnicy, którzy mieli okazję przyglądać się skokom Małysza i jego rywali a także ci co znają nieco aerodynamikę z innych źródeł dobrze wiedzą, że lot w kierunku pod wiatr zwiększa siłę nośną obiektu a wiatr wiejący w plecy ją zmniejsza. Ten efekt można obserwować nawet u skoczka - a co dopiero w specjalnie ukształtowanym aerodynamicznie samolocie. Przy tej samej względem ziemi prędkości lotu samolot lecący pod wiatr staje się jakby lżejszy niż samolot lecący z wiatrem. Regułą jest kierowanie startu i lądowania samolotów pod wiatr a nie z wiatrem jak to uczyniła w tragiczną sobotę obsługa smoleńskiego lotniska.
DLACZEGO?
Za lądowaniem od strony zachodniej przemawiała również płaskość zachodniego dojścia. Nie tylko chodzi o drzewa. Znanym zjawiskiem aerodynamicznym jest występująca przy ziemi poduszka powietrzna, która potrafi "unosić" samolot (lub narciarskiego skoczka) zaskakująco daleko. Również to mogło by uratować wtedy życie wielu, a może nawet wszystkim ...