Przypominam fragment wspomnień mojego Ojca, Wincentego Kobylińskiego, (rocznik 1898 - dla przyjaciół Longin) z pamiętnego 11.listopada 1918.
Było:
Wstęp, lata dziecięce, Pobyt w szkole, Przerwa w nauce, Przed I wojną światową, Wybuch wojny, front, okupacja niemiecka,
14. Rok 1918
I tak nadszedł dzień 11 listopada 1918r - dzień zakończenia I Wojny światowej - uwolnienie J. Piłsudskiego z Magdeburga i rozbrajanie Niemców. Rano 11 XI. 1918r. Ojciec wybierał się do Siedlec na jarmark św. Marcina. Brat Staś chory był na grypę. Prosił więc mnie, żebym w jego imieniu dowiedział się u por. Górskiego - komendanta Zaciągu o nowiny i czy Niemcy nie oddadzą mu szabli, o którą robił starania.
[o 10 lat starszy brat Ojca, Stanisław Kobyliński był 1. sierpnia 1914, w dniu rozpoczęcia I Wojny Światowej, roku powołany do wojska rosyjskiego. Po ukończeniu szkoły oficerskiej w Pskowie dosłużył do oficerskiego stopnia podkapitan. W połowie 1917 roku dołączył do I Korpusu Polskiego zorganizowanego na wniosek rosyjskiej Polonii pod dowództwem gen. Józefa Dowbor - Muśnickiego. Po dojściu do władzy bolszewików I Korpus ogłosił neutralność odnośnie zmagań wewnątrzrosyjskich. Po odmowie wykonania rozkazu bolszewików do działań przeciwko Ukrainie rozpoczął serię zwucięskich potyczek z bolszewikami zakończonych opanowaniem wielekiego obszaru wokół Bobrujska. Kiedy bolszewicy oddali te tereny Niemcom I Korpus złożył broń Niemcom. Szabla podkapitana Stanisława Kobylińskiego trafiła do niemieckiego depozytu. Przyp. A.]
W ostatniej chwili wstał z łóżka i zdecydował sam pojechać do Siedlec z Ojcem i siostrą Marysią. I tak się stało.
Wieczorem wrócił tylko Ojciec z Marysią i przywiózł dla mnie Karabin z amunicją, dubeltówkę z nabojami i rewolwer - browning. Przywieźli radosną wiadomość o zakończeniu wojny i rozbrajaniu Niemców. Nazajutrz rano 12 listopada wyruszyliśmy z kolegą Andrzejem synem Hipolita Czarnockiego do Siedlec z zamiarem wstąpienia do wojska. Był to mroźny pochmurny poranek kiedy z kijami w ręku spieszyliśmy do Siedlec.
Jeszcze nie w wojsku, 1918 |
Pierwszą oznaką wolności był ukłon żyda czapką, z czego widać było że Polska górą. Dawniej nie kłaniali się młodzieży polskiej. W Siedlcach spotkałem się z bratem, który porozmawiał z nami nie dłużej niż 5 minut i odjechał na koniu. Kazał mi wracać do domu i oświadczył, że sam mnie wezwie jak będzie na to czas. Mnie było pilno do wojska, a on ciągle zwlekał z decyzją. W dniu 12.12.1918 byłem ponownie w Siedlcach i widziałem wojsko polskie. Naprawdę żywe wojsko w polskich mundurach i z białymi orzełkami na czapkach. Była to defilada z okazji przyjazdu biskupa Teodorowicza, który miał byc kandydatem na posła do sejmu ustawodawczego z ramienia endecji. Mało mi oczy nie wylazły jak przyglądałem się żołnierzom i żal mi było wracać do domu. A braciszek stale zwlekał. Jednak kiedy przyjechał na św. Bożego Narodzenia do domu zapowiedziałem mu, że nie usiedzę dłużej i jeśli nie zgodzi się żebym wstąpił do Wojska w Siedlcach, to z domu ucieknę i zapiszę się w Dęblinie. Nie miałem jeszcze 21 lat t.j. nie byłem jeszcze pełnoletni i na zaciągnięcie się do wojska wymagali zgody Ojca.
W końcu Staś widząc moją postawę zdecydował się i zapisał mnie do szkoły podoficerskiej przy 22 p.p. w Siedlcach. Porozmawiał z Ojcem, żeby na to się zgodził, bo i tak wkrótce zabiorą mnie z poboru.
Ochotniczy zaciąg do wojska
W dniu 14 stycznia 1919r. przyjechałem z Ojcem i Marysią do Siedlec. Za godzinę już byłem ubrany po wojskowemu i ostrzyżony na melona w czapce legionowej. Ojczysko miał łzy w oczach, ale pogodził się z losem.
Pożegnałem się z Ojcem i siostrą Marysią. Brat Stanisław, który był wówczas zastępcą dowódcy Batalionu Zapasowego 22 p.p. ww Siedlcach - zaprowadził mnie do gmachu szkoły podoficerskiej przy 22 p.p. na Roskoszy w Siedlcach.
Dowódcą szkoły był ppor. Stan. Krauss, a szefem sierżant Gajewski - stary legun. Dostałem dość ładny mundur i płaszcz beselerski oraz długie żółte buty z cholewami.
Szkoła mieściła się w jednej dużej sali, widnej i obszernej. Były w niej piece kaflowe i dyżurny dosypywał do nich węgla, gdyż inaczej woda zamarzała w wiadrach na sali, bo były dość ostre mrozy.
Uczniami szkoły byli starsi żołnierze, bądź Peowiacy. Stosownie do wzrostu znalazłem się w I drużynie Kaprala Prokopa. Był to prosty chłop i nieraz opowiadał jak to było w Legionach i w jakich bitwach brał udział. Koledzy nad wszystko uwielbiali J. Piłsudskiego. Moim najbliższym kolegą był Bolek Dziewulski ze wsi Dziewule koło Zbuczyna. Uczył się pilnie i był wzorem dla innych. Kiedyś pewnego razu drużynowy Kapral Prokop zwolnił mnie z obowiązków dyżurnego, gdyż uważał, że brata z-cy dowódcy batalionu nie wypada traktować na równi z bracią żołnierską. Wtedy Bolek zaprotestował głośno, dlaczego ja zostałem pominięty w kolejności pełnienia dyżuru. Byłem mu bardzo wdzięczny, gdyż nie zauważyłem, że już nadeszła moja kolej do pełnienia funkcji podoficera dyżurnego.
Pierwsze dni pobytu w wojsku były trudniejsze, gdyż wszyscy znali już musztrę i chwyty bronią, a ja byłem zupełnie surowy.
Instruktorami w szkole byli podchorążowie z Wehrmachtu pchor. Wiesław Kossowski, Boniecki i Dokalski. Pchor. Dokalski odrazu zauważył, że ja nie umiem i polecił kol. Dziewulskiemu, żeby mnie nauczył chwytów bronią. Po kilku dniach już się wyrównałem z innymi, a na wykładach od razu wyróżniałem się jako lepszy uczeń. Jednego razu w miesiącu lutym 1919r. ppor. i dca szkoły Krauss wyprowadził nas na gimnastykę na plac. Było wtedy wietrznie i mroźno. Odmroziłem sobie uszy, bo nawet rozetrzeć uszu nie było można. Tego dnia były dwa wesela w mojej rodzinie: Józefa Wyrozębskiego ze Skwierczyna i Marysi Czarnockiej - Wojtowskiej z Czepielina. Wspomniałem sobie, gdy było mi zimno w uszy, że do wojska wstąpiłem na ochotnika i teraz mi uszy marzną, a ja gdybym nie był w wojsku, to mógłbym się w tym dniu bawić na weselu. Ale silna wola i ambicja nie pozwalały mi żałować raz powziętej decyzji. Każdy jest kowalem swego szczęścia - pomyślałem - i jak sobie pościelesz - tak się wyśpisz. W ten sposób torowałem sobie drogę do przyszłości.
16. Służba w wojsku
Z pobytu w szkole podoficerskiej zapamiętałem sobie fakt, że w ostatki było dość głodno i postno, ale za to w środę popielcową na obiad dali kapuśniak na mięsie. Oburzony takim postępowaniem wylałem zupę pod płot i na obiad wypiłem szklankę mleka w sklepie i zjadłem bułkę. Jednego razu zbuntowaliśmy się i nie jedliśmy obiadu, bo dali nam wodę zaprawioną mąką. Za to w nocy dowódca pogonił nas na karne ćwiczenia po śniegu i komenderował: biegiem marsz, padnij, powstań i czołgaj się. Początkowo myśleliśmy, że to nie karne ćwiczenia, tylko idziemy bić żydów do miasta, ale gdy zauważyliśmy, że skręcamy w lewo, zamiast do miasta w prawo - złudzenie rozprysło się. W drodze powrotnej do koszar d-ca ppor Krauss zawezwał mnie do siebie i zapytał czy mogę mu wskazać na niebie Wielką Niedźwiedzicę, o czym nam mówił na wykładzie. Gwiazdy te zawsze wskazują północ. Ja nie wiedziałem po czym można gwiazdę północną poznać, ale wtedy d-ca objaśnił nam i zapamiętałem sobie do śmierci jak wygląda wóz Wielkiej Niedźwiedzicy i gwiazda Polarna.
Szkoła podoficerska trwała od 14.I do 8.III.1919r. Po zakończeniu kursu odbywały się egzaminy. Gdy przyszła kolejka na mnie i odpowiadałem przy tablicy ze znaków konwencjonalnych na mapie, wówczas wszedł nagle kpt. Biernacki - Kostek d-ca B.Z. 22 p.p. i zaczął mnie egzaminować. Odpowiedziałem na jego pytania dobrze. Z ćwiczeń polowych egzamin odbywał się następnego dnia w terenie. Jako najwyższy wzrostem byłem przeegzaminowany jeden z pierwszych. Wtedy przyjechali do nas ppłk. Ernst - dca garnizonu i kpt Kostek Biernacki. Zaczęli nas egzaminować od początku. Kazano mi wydawać różne komendy Bolkowi Dziewulskiemu, a następnie jemu mnie. Egzaminy wypadły dobrze. Ja i Bolek Dziewulski i trzech st. szeregowców po egzaminach zostaliśmy mianowani kapralami i kilku st. szeregowcami, a reszta bez szarży zostali instruktorami.
Po egzaminach odbyło się przyjęcie w lokalu Koła Polek przy ul. Kilińskiego. Tam odczytano nasze nominacje i odbyła się popijacha z wódką. Bractwo się popiło i po wyjściu na ulicę d-ca nie mógł nas zebrać w kolumnę. Jakiś żandarm wtrącił się do nas, że szkoła podoficerska nie potrafi stanąć na zbiórkę. Za tę uwagę dostał po zębach, a my wróciliśmy marszem w kolumnie rozciągniętej do koszar. Niektórzy chorowali, bo za dużo wypili wódki.
Przydział dostałem po skończeniu szkoły do 3-ciej komp. zap. 22 pp jako kapral instruktor, gdzie pełniłem funkcję sierżanta liniowego kompanii. Przez 3 tygodnie czekaliśmy na rekrutów, których wzięto z poboru (1898 rocznik). Był to mój rocznik. Gdybym nie wstąpił wcześniej na ochotnika, to po kilku miesiącach znalazłbym się w wojsku jako poborowy rekrut, a tak byłem już wtedy kapralem - instruktorem w kompanii.
Dowódcą 3 kompanii B.Z. 22 pp był ppor. Bolesław Wścieklica. Funkcję szefa kompanii pełnił plut. legionista Przepiórka. Pierwszych rekrutów ćwiczyliśmy jako jeszcze mało doświadczeni instruktorzy, ale jakoś nam szło dobrze.
W karnawale 1919 wychodziła za mąż moja cioteczna siostra Stefa Czarnocka ze Strus. Pojechaliśmy na wesele obaj z bratem Stanisławem wojskowymi końmi. Dumny byłem jak paw, że ja już jestem wojskowy i mam szarżę kaprala. Powodzenie miałem duże. Wszystkie panny, a było ich dużo, wolały tańczyć z żołnierzem polskim niż z cywilem. Wytańczyłem się za wszystkie czasy, aż koszula na mnie była mokra. Panna Ostrowska tak była nam rada w zabawie, że koniecznie chciała z nami pojechać. Wzięliśmy ja do bryczki aż do Krześlina, ale jej chciało się z nami dalej jechać. Ledwo ją zostawiliśmy w Krześlinie, bo tam mieszkała ale ona chciała jechać z nami do Siedlec. Wiadomo wojskowi mają u niewiast wielkie powodzenie. Z 3-ciej kompanii zostałem przeniesiony w końcu maja 1919r do kompanii 1-ej. Dowódcą tej kompanii był mój instruktor obecnie ppor Wiesław Jelita Kosarzewski legionista. Dostał on nasze ..... i za kilka dni z datą 31 maja 1919r. zostałem mianowany plutonowym. Tu czułem się dobrze bo [w 3 kompanii] ppor Wścieklica uważał, że za krótko służę, żeby mnie podać do awansu. W miesiącu sierpniu już byłem przedstawiony do awansu na sierżanta, ale mój brat jako z-ca dowódcy batalionu sprzeciwił się temu, bo się obawiał, żeby nie posądzili go o to, ze ja awansuję dzięki poparciu brata. Wskutek tego musiałem czekać na sierżanta do sierpnia 1920r.
W 1-szej kompanii trudniłem się szkoleniem poborowych. Uchodziłem wtedy za jednego z lepszych instruktorów w B.Z. 22pp.
W jesieni 1919r. kompania nasza odchodziła na front. Dowódca kompanii zebrał podoficerów i zapytał który chciałby pojechać do pułku na front. Wystąpiłem pierwszy na ochotnika, lecz dowódca wybrał sam kilkunastu spośród podoficerów, a mnie pozostawił na dalszą służbę instruktorską. Otrzymałem wtedy przydział na instruktora do szkoły podoficerskiej przy BZ. 22 pp. Kurs trwał 2 miesiące i znowu nie było pracy. Rozpocząłem starania o wyjazd na front gdyż nudno było siedzieć w Kadrze i człowiek nie ... po to wstąpił do wstąpił do wojska, żeby nie być na froncie.
Komentarze